Agnieszka Zakrzewicz swą dziennikarską pracę rozpoczęła w Radiu Watykańskim. Dziś, mieszkając od 20 lat w Rzymie i pracując jako korespondent zagraniczny dla polskich mediów, opowiada o kulisach Kościoła i Watykanu. W szczególności o tych sprawach, które najbardziej dotykają problemu kobiet w funkcjonowaniu tej instytucji, pedofilii, homoseksualizmu, sekularyzacji współczesnego społeczeństwa oraz przemian Kościoła katolickiego w epoce „postwojtyłowej“. W blogu „W cieniu San Pietro“ znajdziecie wszystko to, o czym otwarcie pisze prasa zagraniczna, a o czym z trudnością przeczytacie w prasie polskiej.

Ukazało się wdanie włoskie "Watykańskiego labiryntu"

Ukazało się wdanie włoskie "Watykańskiego labiryntu"

Kliknij "lubię to" - W cieniu San Pietro fan page na Facebook

piątek, 9 października 2015

154. Papież idzie zygzakiem


Rozpoczął się 15 synod zwyczajny, poświęcony rodzinie. Według wskazówek Franciszka ma być on kontynuacją ubiegłorocznego synodu nadzwyczajnego i odwoływać się do dwóch dokumentów Relatio Synodi i Instrumentum Laboris – jednak oficjalnymi dokumentami będą tylko homilie papieża na rozpoczęcie i zakończenie oraz relacja synodu. 

Obrady 240 Ojców synodalnych trwające od 4 do 25 października 2015 r., mają przynieść konkretne odpowiedzi na wiele palących problemów współczesnego Kościoła, który pozostaje w tyle za ludzką rzeczywistością. 

„Mówcie otwarcie i szczerze, mądrze, rozważnie i z sercem. To nie parlament, gdzie aby uzyskać większość wchodzi się w układy, negocjuje lub idzie się na kompromis.  Jedyną metodą jest słuchać Ducha św. z odwagą apostolską i pokorą ewangeliczną! – powiedział papież do zgromadzonych.

Dylemat – jak od wieków – pozostaje zawsze ten sam: otworzyć okna i drzwi na świat, przewietrzyć doktrynę i iść z duchem czasu? Czy zabarykadować się w Watykanie i żyć nadal w średniowieczu?

Coming out ks. Charamsy jak bomba w Watykanie

Krzysztof Charamsa - były drugi sekretarz eksperckiej Międzynarodowej Komisji Teologicznej przy Kongregacji Nauki Wiary w Watykanie jest już poza Kościołem i zamknął się chwilowo w milczeniu. Dzień jego konferencji prasowej, poprzedzający otwarcie prac synodu, na którym ks. Charamsa oświadczył publicznie, że jest osobą o orientacji homoseksualnej i ma partnera, na pewno przejdzie do historii – ale nie do historii Kościoła.
"Kościół, z zamkniętymi drzwiami zdradza siebie i swoją misję, zamiast być mostem staje się barierą" – powiedział Franciszek dzień później – dodając, że "człowiek, który popełni błąd musi być zawsze rozumiany i kochany" i to "Kościół musi go szukać, przyjąć na własne łono, towarzyszyć mu”. Jak do tej pory te słowa chyba pozostają pierwszym – jeśli nie jedynym – komentarzem papieża w stosunku do gestu polskiego księdza pracującego od lat na wysokim stanowisku Kurii Rzymskiej. Jak je jednak interpretować? – skoro nadal trwają spekulacje co do słynnych słów Bergoglia wypowiedzianych 29 lipca 2013 r., w drodze powrotnej z pierwszej pielgrzymki do Rio de Janeiro: „Kim jestem, aby sądzić?”

Spekulacje trwają również na temat coming out ks. Charamsy… Dla jednych jest to gest, który można porównać jedynie z tym, co 500 lat temu zrobił Marcin Luter („Dziękuję za dobre rzeczy, jakie otrzymałem od mojego Kościoła, ale i wyzwalam się od Kościoła zaślepionego, opresyjnego i prześladującego ludzi, którzy mają odwagę albo tylko pragnienie, by być sobą. Wyzwalam się od Kościoła na oślep homofobicznego, przerażonego faktem, że wśród jego najlepszych funkcjonariuszy są geje. Kościoła, który nienawidzi osób homoseksualnych, lesbijek, transseksualistów, osób biseksualnych, i tak podsycając nienawiść do tych mniejszości, pozwala sobie na nienawiść do ludzkości, do człowieka, bezwstydnie prezentując siebie jako "eksperta od tego, co ludzkie"). Dla innych to skandaliczne i ekshibicjonistyczne wystąpienie osoby niezrównoważonej emocjonalnie, a może i psychicznie…

Jak stwierdził włoski kard. Camillo Ruini – sprawa Charamsy „nie spodoba się Ojcom synodalnym, ale nie będzie miała najmniejszego wpływu na przebieg synodu”. Jak twierdzą jeszcze inni – publiczne wystąpienie Charamsy to zamierzony atak lobby gejowskiego na papieża Franciszka, tuż przed synodem.
Inni odchodzą przecież bez rozgłosu – jak na przykład ks. Tomasz Kijowski – rzecznik prasowy Światowych Dni Młodzieży w Krakowie, który oczekuje dziecka…


Lobby gejowskie w Watykanie

Słynne słowa Franciszka „Kim jestem, aby sądzić?” - były odpowiedzią na zapytania dziennikarzy właśnie o „lobby gejowskie” w Watykanie. Nie jest tajemnicą, zwłaszcza dziś, że już Benedykt XVI przed dymisją otrzymał raport specjalnej komisji kardynalskiej, że takowe lobby w Stolicy Piotrowej istnieje i ma się dobrze.
Ratzinger przekazał ów raport swojemu następcy z Argentyny – a Franciszek w prywatnej rozmowie z niektórymi członkami Konfederacji Zakonników Ameryki Łacińskiej i Karaibów, w czerwcu 2013 roku, mówił otwarcie o korupcji w Kurii Rzymskiej: "W Kurii są ludzie święci, święci rzeczywiście. Ale jest też obecna korupcja. Mówi się o „lobby gejowskim” i to prawda jest tam... Teraz musimy zobaczyć, co możemy zrobić."
Papież tłumacząc się z tamtej wypowiedzi dał do zrozumienia, że „żadne lobby nie jest dobre”, choć on nie ma osobiście nic przeciwko osobom homoseksualnym. Część mediów światowych ogłosiła wtedy cud, a znany amerykański magazyn homoseksualny „The Advocate” ogłosił nawet papieża Franciszka Człowiekiem Roku 2013.

Sam Jorge Maria Bergoglio do tej pory nie skomentował i nie sprostował swoich słów, pozwalając na ich dowolną interpretację… oraz dowolne naciąganie we wszystkie możliwe strony. Znane jest również jego stanowisko gdy był jeszcze arcybiskupem Buenos Aires, a w Argentynie dopuszczano śluby par jednopłciowych: „homoseksualizm istniał od zawsze, ale nigdy w historii nie miał statusu małżeństwa”.
Właśnie z tego powodu, że państwo argentyńskie wyprzedziło go w kwestii równouprawnienia osób o różnych orientacjach seksualnych – Franciszek boryka się od pierwszych miesięcy pontyfikatu z delikatną kwestią obecności gejów w społeczeństwie, a zwłaszcza w Kościele. I być może sam nie wie co z tym wszystkim zrobić…
Jak na przykład w przypadku francuskiego ambasadora w Watykanie - Laurenta Stefanini, którego Stolica Apostolska nie przyjęła jeszcze oficjalnie z powodu nieukrywanego homoseksualizmu, ale którego Paryż nie ma zamiaru zmienić…

Rozterkę i „zygzakowanie” papieża najlepiej chyba pokazuje jego ostatnia pielgrzymka do USA, gdzie Bergoglio spotkał się prywatnie najpierw z Kim Davis, kontrowersyjną urzędniczką w Kentucky, która trafiła do więzienia za odmowę udzielania ślubu parom homoseksualnym, a później z Yayo Grassim – swoim byłym uczniem z Argentyny, który jako zdeklarowany gej przyszedł do papieża ze swoim partnerem.
Oba spotkania miały być prywatne – aż do momentu gdy Kim Davis nie pochwaliła się publicznie szczególną audiencją. Wtedy Grassi też opowiedział, że jako homoseksualista został przyjęty przez papieża. Były uczeń Bergoglia jest zdania, że coming out byłego prałata Charamsy zaszkodził bardzo sprawie homoseksualistów w Kościele.

Andrea Rubera – prezes pierwszego włoskiego stowarzyszenia homoseksualistów katolickich (wziął ślub w Kanadzie ze swoim partnerem i mają dwójkę dzieci, ich związek cywilny został zarejestrowany również na rzymskim Kapitolu), jest zdania, że gest polskiego prałata przyniesie rzeczy pozytywne i negatywne. Pozytywne będzie to, że wreszcie rozpocznie się dyskusja o homoseksualizmie w Kościele i o wierzących homoseksualistach. Niestety skutkiem ubocznym będzie fakt, że konserwatywne skrzydło Kościoła zewrze szyki na synodzie.

Kościół za zamkniętymi drzwiami

W drugi dzień synodu papież Franciszek uznał za konieczne zabrać głos na początku obrad. Odnosząc się do wypowiedzi ojców synodalnych z poprzedniego dnia sprecyzował, że.: „Doktryna katolicka o małżeństwie nie jest kwestionowana”; „Nie należy zawężać horyzontów i sprowadzać całej dyskusji podczas synodu do Komunii eucharystycznej dla rozwiedzionych w powtórnych związkach cywilnych, jakoby był to jedyny temat synodu – równie ważne są kwestie homoseksualizmu, migracji, nowego języka ewangelizacji, ochrona kobiet”. Bergoglio stwierdził również, że Komisja Przygotowujące Relację końcową będzie pracowała podczas całego synodu (dziesięciu ojców papieskiej nominacji będzie śledzić prace Zgromadzenia), a nie dopiero w ostatnich dniach przed jego zakończeniem i zatwierdził system pracy synodu odbywający się w małych grupach językowych (tzw. circuli Minores), które na pewnym etapie będą łączone w większą całość. Papież wskazał też, że niektóre rozwiązania palących problemów Kościoła mogą następować etapami i lokalnie, a nie poprzez przyjęcie jednoznacznego i uniwersalnego stanowiska.

Jak widać Bergoglio próbuje robić wszystko, aby otworzyć drzwi Kościoła i wpuścić do niego trochę świeżego powietrza – nie ma jednak większości wśród Ojców synodalnych, którzy już dawno zwarli szyki i traktują 15 synod zwyczajny jak parlament. Papież Franciszek idzie więc zygzakiem – raz gest przypadający do gustu opinii publicznej nastawionej genderowo, raz homofobom… Raz sztuczka na ołtarzu, raz sroga mina…
Pomimo wypowiedzi, które wydostały się poza mury watykańskie budząc znowu wielkie nadzieje na otwarcie – jak ta kanadyjskiego bp Paul-André Durochera: "nie możemy stać się gettem lub sektą, która nie ma kontaktu ze światem, orędzie Jezusa jest darem, dobrą nowiną dla świata: jak pozostać wiernym nauce Jezusa Chrystusa i prowadzić dialog ze światem?” – już na konferencji prasowej dla dziennikarzy po pierwszym dniu obrad było jasne czym na synodzie się oddycha…

Podczas
briefingu rzecznik prasowy Watykanu ks. Federico Lombardi ujawnił, że Ojcowie synodalni dyskutowali o rewolucji kulturalnej współczesnego społeczeństwa, roli kapłanów muszących towarzyszyć małżeństwu, konkubinatach przedmałżeńskich, Ewangelii dla rodziny, migracji, prześladowaniu chrześcijan i innych trudnościach, przed którymi stoją dziś rodziny - takich jak ubóstwo i konflikty, przemoc domowa wobec kobiet czy poligamia w Afryce. Mówili o tym, jak znaleźć nowy "język miłosierdzia" w związku ze zbliżającym się Jubileusz Miłosierdzia, zwłaszcza w stosunku do homoseksualistów, zasługujących na "szacunek".
Jednak z obszernej relacji węgierskiego prymasa kard. Pétera Erdő – jednego z Przewodniczących synodu, który brał również udział w konferencji prasowej i nakreślił główne linie Instrumentum Laboris - wiadomo już jasno: nie ma mowy o jakimkolwiek naruszeniu dotychczasowych zasad – począwszy od nierozerwalności małżeństwa pomiędzy mężczyzną i kobietą, nie ma mowy o Komunii dla rozwiedzionych żyjących w nowych związkach (no chyba, że powstrzymają się od współżycia seksualnego). Nie ma mowy o przyzwoleniu na małżeństwa homoseksualne. Doktryna jest nietykalna! Grzech jest grzechem.

Arcybiskup Paryża kard. André Vingt-Trois wytłumaczył dziennikarzom jak stoją sprawy: „Jeżeli przyjechaliście do Watykanu z nadzieją na epokowe zmiany, będziecie rozczarowani. Nie trzeba było fatygować się aż na synod, wystarczyło słuchać uważnie katechez papieża każdej niedzieli. Jeżeli uważacie, że w Kościele znajdą kiedykolwiek zastosowanie teorie kard. Waltera Kaspera, głoszone nad Renem dwadzieścia lat temu, to jesteście w błędzie”.
Takie jasne postawienie sprawy przez francuskiego duchownego, wzbudziło aż naturalny opór Sekretarza Specjalnego Synodu, prałata Bruno Forte: "Ale synod nie zwołuje się przecież po to, aby niczego nie uchwalił… Jest to Synod duszpasterski, a nie doktrynalny, jak sobór. Szukanie nowych sposobów otwarcia się Kościoła czyni go bliższym mężczyznom i kobietom naszych czasów. Kościół nie może pozostać obojętny wobec wyzwań duszpasterskich. W wierności doktrynie musimy znaleźć sposoby, aby zbliżyć się do ludzi."

No cóż… Je
szcze zanim Ojcowie synodalni rozpoczęli na dobre debatę, możemy już stwierdzić, że 15 synod zwyczajny poświęcony rodzinie będzie przewietrzeniem pokoju, polegającym na chwilowym uchyleniu okna, a nie otwarciem drzwi Kościoła…

Agnieszka Zakrzewicz z Rzymu


sobota, 3 października 2015

153. Czy celibat szkodzi?


Richard Sipe
Czy celibat szkodzi? 

A.W. Richard Sipe – profesor uznawany za światowego specjalistę od spraw seksualności i zdrowia psychicznego duchownych rzymskokatolickich; od lat prowadzi badania dotyczące celibatu. Jak sam to określa, przez osiemnaście lat służył Kościołowi jako benedyktyński mnich i kapłan, szkolony specjalnie do zajmowania się problemami psychicznymi księży i występującymi u nich zaburzeniami. Wyniki prowadzonych badań opublikował w książce Sex, Priests, and Power: Anatomy of a Crisis (Seks, księża i władza: anatomia kryzysu). Zrezygnował z kapłaństwa i w 1970 roku ożenił się z Marianne, z którą ma syna. Praktykuje psychoterapię, prowadzi wykłady w szkołach medycznych i w instytucjach. Występował jako konsultant lub biegły w kilkudziesięciu procesach karnych i cywilnych, wytoczonych przez ofiary nadużyć seksualnych w Kościele katolickim. Oprócz licznych książek oraz artykułów, które napisał, brał udział w dwunastu filmach dokumentalnych, emitowanych w Stanach Zjednoczonych, Wielkiej Brytanii i Francji, na temat celibatu i seksualności księży. 


Pańskie życie można określić jako dość niezwykłe. Był Pan benedyktyńskim mnichem i księdzem przez osiemnaście lat. służył Pan Kościołowi i pomagał w rozwiązywaniu problemów seksualnych księży. W pewnym momencie powiedział Pan „stop”, przestał być duchownym i ożenił się. Co skłoniło Pana do tak wielkich życiowych zmian? 

Nie ukrywam niczego w swoim życiorysie – jest kompletny i zawsze aktualny na mojej stronie internetowej. Uczyłem
się w katolickich instytucjach w Stanach Zjednoczonych i w Rzymie, a nauczałem przez wiele lat w benedyktyńskich, jezuickich i papieskich seminariach. Moja nauka i badania były skupione na problemach związanych ze zdrowiem psychicznym oraz stresem księży katolickich. W toku edukacji, pracy i badań odkryłem, że kapłaństwo nie jest moim powołaniem. Owszem, miałem służyć, ale w inny sposób, a mianowicie nauczałem, doradzałem oraz pisałem, by pomóc księżom żyć uczciwie i kochać własne życie. 
 
W latach 1988–2006 był Pan – w stanach Zjednoczonych i w Kanadzie – konsultantem w dwustu pięćdziesięciu sprawach sądowych dotyczących molestowania dzieci przez księży. Dlaczego zdecydował się Pan pomóc ofiarom nadużyć seksualnych i pedofilii klerykalnej? 

Ofiary duchownych oraz ich prawnicy zwrócili się do mnie o pomoc. W związku z tym, że badałem zarówno okoliczności dotyczące zachowania sprawców, jak i zjawisko tuszowania skandali oraz zaprzeczania ze strony biskupów i ich przełożonych w obliczu oczywistych faktów, czułem się moralnie i duchowo zobowiązany do tego, żeby w końcu być świadkiem chwili, w której prawda zostanie ujawniona, ofiary zyskają zadośćuczynienie, a dzieci i osoby nieletnie narażone na molestowanie będą chronione przed zepsuciem panującym w Kościele. 

Co to jest pedofilia? 

Pedofilia to techniczny termin psychiatryczny, wskazujący, że dana osoba czuje pociąg seksualny do chłopca lub dziewczynki. Jest to zazwyczaj dziecko w wieku od jedenastu do czternastu lat, w okresie przed pierwszym cyklem mie- sięcznym w przypadku dziewczynek, a przed pierwszą ejakulacją w przypadku chłopców. Aktywność seksualna osoby
dorosłej z nastoletnim chłopcem bądź nastoletnią dziewczynką jest diagnozowana jako efebofilia. 
 
Jakie są przyczyny wykorzystywania seksualnego dzieci przez księży? Jaki odsetek księży to pedofile? 

Księża rzymskokatoliccy w Stanach Zjednoczonych, Irlandii i być może na całym świecie są niedojrzali, nie do końca rozwinięci pod względem psychoseksualnym. Jest to smutny stan rzeczy, który nadal trwa. Zostało oszacowane, że około 2 procent amerykańskich księży i biskupów odbyło stosunek z dziećmi w wieku przedpokwitaniowym, a 4 procent z nastolatkami (głównie płci męskiej). Jest to długoterminowy proceder (1). W wielu diecezjach i domach zakonnych odsetek tego typu aktywności seksualnej jest bliski 10 procent. Jedno z badań przeprowadzonych w Hiszpanii wykazało, że w kontakty seksualne z nieletnimi zaangażowało się 25 procent duchownych. Równie wysoki jest ten odsetek wśród duchownych irlandzkich.
Wszędzie w Kościele problemy seksualne duchowieństwa wynikają z winy systemu. Katolicki kler żyje w społecznościach monoseksualnych i jest wspierany przez system homospołeczny, w którym wszystkie elementy władzy zarezerwowane są wyłącznie dla mężczyzn. Patyna świętości i altruizmu
okrywająca instytucję Kościoła rzymskokatolickiego maskuje klerykalną kulturę, którą cechuje nadmierny narcyzm. Ów system dąży do nagradzania mężczyzn reprezentujących mentalność okresu dojrzewania, którzy są narcystyczni w swojej naturze. Wykorzystują oni narcyzm w służbie swojego altruizmu (dla swej własnej chwały), a sam system zachęca do „nabytego sytuacyjnego narcyzmu”, do jego aprobowania i potęgowania w kulturze Kościoła. 

Czy problem pedofilii jest obecny tylko w Kościele rzymskokatolickim, czy występuje także w innych Kościołach i religiach? 

Wykorzystywanie seksualne nieletnich jest powszechnym zachowaniem we wszystkich Kościołach i we wszystkich środowiskach społecznych. Jednak w przypadku duchowieństwa katolickiego obrządku łacińskiego unikatowe jest wymaganie, aby kapłani wyznawali oraz stosowali doskonałą i wieczystą wstrzemięźliwość, a zatem celibat.
Jest to warunek wprowadzenia do katolickiej instytucji kościelnej, a także przetrwania w niej, a polega na wyrzeczeniu się do pewnego stopnia samego siebie lub całkowitym podporządkowaniu się męskiej władzy regulowanej przez rzekomą abstynencję grupy, w której jest wymagana oraz ceniona zgodność chęci i woli. Dla duchownych Kościół jest „instytucją totalną”, nadającą alternatywną tożsamość i zapewniającą bezpieczeństwo w zamian za osobistą ofiarę, nawet w formie wyrzeczenia się seksu. Kandydaci zanurzają się stopniowo w atmosferę i funkcję grupy, która „posiada wszystkie właściwe odpowiedzi” i jest potężniejsza oraz ważniejsza niż jakikolwiek inny podmiot. Wraz z wejściem jednostki w system kościelny oczekuje się od niej – a nawet wręcz wymaga – rozwoju. Posłuszeństwo (nawet ślepe), które wiąże daną osobę z władzą, jest ostatecznym sprawdzianem lojalności i dowodem na to, że dana jednostka może
przywdziać instytucjonalną tożsamość. Nie ma zbyt wielkiej różnicy między jednostką a instytucją, zatem czyjaś wartość jest określana przez jak najdoskonalsze utożsamianie się z władzą, prestiżem i statusem Kościoła.
Takie podejście do seksualności często prowadzi do podwójnego życia, w którym biskup czy kapłan publicznie zachowuje należyty stosunek do swoich kościelnych obowiązków, wiodąc jednocześnie prywatne życie seksualne. Czasami dzieje się to za zgodą kobiety czy mężczyzny, z którymi współżyje – jednak część duchownych nie potrafi nawiązać dorosłych relacji, „zakochuje się” w nieletnich i wykorzystuje ich, wyrządzając im ogromną krzywdę oraz popełniając przestępstwo. Księża, którzy angażują się w kontakty seksualne z nieletnimi, często otrzymują przyzwolenie na takie zachowanie oraz rozgrzeszenie ze strony przełożonych, gdyż ci często są lub byli aktywni seksualnie i robili podobne rzeczy. Nie czują się oni władni, by karcić duchownych popełniających takie same czyny, i mają tendencję do tuszowania ich zachowań, nawet gdy są one przestępstwem. 

Pańskie badania nad seksualnością duchownych w Kościele katolickim zostały opublikowane w słynnym dziele Sex, Priests, and Power: Anatomy of a Crisis (2). Jak wielu księży Pana zdaniem przestrzega celibatu? Jak wielu ma kontakty seksualne z kobietami? Ilu jest homoseksualistów wśród księży? 

Dane przedstawione w tej książce zostały zgromadzone podczas dwudziestopięcioletnich (1960–1985) badań nad przystosowaniem się do celibatu oraz nad zachowaniami seksualnymi księży katolickich w Stanach Zjednoczonych. Mogę oszacować, iż w tym czasie nie więcej niż 50 procent
duchowieństwa przestrzegało celibatu. Kiedy w 1993 roku badania te zostały zaprezentowane kardynałowi José Sanchezowi, ówczesnemu prefektowi Kongregacji do spraw Duchowieństwa, powiedział on: „Nie mam wątpliwości co do autentyczności tych danych”. Moje badania zostały opublikowane po raz pierwszy w 1990 roku pod tytułem A Secret World: Sexuality and the Search for Celibacy (Tajemniczy świat: seksualność i poszukiwanie celibatu). Naturalnie nie możemy znać dokładnych danych, ponieważ aktywność seksualna księży jest zmienna. Nadal prowadzonych jest wiele badań wśród kleru i możemy spokojnie oszacować, że 25–30 procent księży oraz biskupów angażuje się w relacje seksualne z kobietami. Najlepiej poinformowani specjaliści w Stanach Zjednoczonych szacują obecnie, że przynajmniej 40–50 procent duchownych jest orientacji homoseksualnej i co najmniej połowa z nich jest aktywna seksualnie. 

Dlaczego Kościół katolicki nie chce zmienić swojego sta- nowiska wobec homoseksualizmu? 

Nauczanie Kościoła na temat seksualności człowieka jest po prostu błędne. Jest ono tak samo fałszywe jak dawna wiara w to, że Słońce krąży wokół Ziemi. Stanowisko Kościoła ignoruje naukowe, psychologiczne oraz społeczno-duchowe realia seksu samego w sobie i związków międzyludzkich.
Homoseksualność jest orientacją seksualną, daną ludziom od Boga podobnie jak heteroseksualność. Kościół stoi na stanowisku, że homoseksualizm jest zaburzeniem jak masturbacja i złem jak antykoncepcja. To zwykła nieprawda.
Obecne oficjalne nauczanie Kościoła przewiduje, iż mężczyźni o orientacji homoseksualnej nie mogą być przyjmowani do seminariów ani wyświęcani. Takie postanowienie Benedykta XVI wprowadzono w 2005 roku. Według mnie to hipokryzja, a jest ona największym religijnym grzechem. Wielu świętych było orientacji homoseksualnej, a wielu dobrych księży
to geje żyjący w celibacie. Chociaż homoseksualizm wśród duchownych oraz ogólnej populacji jest zagadnieniem skomplikowanym, należy się z nim zmierzyć. Dla poważnych chrześcijan powinien być to przedmiot koniecznej dyskusji. 
 
Niektórzy nadal uważają, że homoseksualizm jest chorobą albo perwersją. Czym jest homoseksualizm? 

Homoseksualizm nie jest ani chorobą, ani perwersją. Jest to orientacja seksualna, którą cechuje pociąg i miłość do osoby tej samej płci. Homoseksualiści mogą zachowywać się perwersyjnie i być tak samo chorzy jak heteroseksualiści. 

Dlaczego Kościół rzymskokatolicki wyklucza kobiety z kapłaństwa? 

Wykluczenie kobiet z kapłaństwa jest oparte na złym kulturowym nawyku degradacji kobiet i trzymania ich z dala od władzy, a także odmawiania im równouprawnienia. To stanowisko Kościoła ma długą historię i trzeba się z nim zmierzyć tak, jak zostało to uczynione w przypadku niewolnictwa. Nie ma żadnych poważnych teologicznych powodów, aby kobiety wykluczano z duszpasterstwa. 

Czy celibat jest powodem perwersji i nadużyć seksualnych oraz przyczyną pedofilii klerykalnej, jak twierdzą niektórzy? Czy sądzi Pan, że celibat w Kościele rzymskokatolickim powinien być zniesiony?

Obowiązkowy celibat jest nie do utrzymania. Niektórzy uczeni twierdzą, że celibat to perwersja sama w sobie i pogwałcenie pierwotnego polecenia wydanego Adamowi przez Boga: „Bądźcie płodni i rozmnażajcie się” (Rdz 1,28). Zgadzam się, że obowiązkowy celibat wymagany przy święceniach powinien stać się fakultatywny. Nie zgadzam się z opinią, że religijny celibat jest perwersją ani że celibat z wyboru i przestrzegany jest przyczyną perwersji. Jest to charyzmat,
dar, i nie może być wymuszony czy też zapisany w aktach prawnych. Próba dokonania tego jest zboczeniem. Dlatego też w przypadku większości księży nigdy nie działało to dobrze i nie zostało uwieńczone sukcesem, lecz spowodowało wiele bólu i wyniszczenia.

Dlaczego Kościół jest tak skupiony na kontroli moralności seksualnej? 

We wczesnych czasach Kościoła istniała konieczność narzucenia dyscypliny, kontroli organizacji oraz dóbr materialnych tego początkującego podmiotu społecznego i duchowego. żądanie przestrzegania celibatu – który miał być przejawem prawdziwego i głębokiego szacunku dla duchowości – przez ludzi, którzy porzucili wszystko, aby naśladować Jezusa (jak mnisi na pustyni), zostało wykorzystane do kontrolowania jednostki. Działo się tak jak w przypowieści z Ewangelii, gdzie chwasty i pszenica rosły razem – należało więc oddzielić ziarno od plew, a pszenicę od chwastów. Celibat przyniósł mieszane rezultaty dla życia Kościoła. Jednakże prawdziwy problem kontroli jakiejś organizacji tkwi we władzy – a w Kościele koncentracja pieniędzy i potęgi jest stałym źródłem zepsucia. 

Na I Narodowej Konferencji Ofiar (oraz Ocalonych) Nadużyć seksualnych Duchownych Rzymskokatolickich, która odbyła się w Chicago w 1992 roku, powiedział Pan: „Teraz jest widoczny dopiero wierzchołek góry lodowej. Kiedy zostanie opowiedziana cała historia wykorzystywania seksualnego przez księży żyjących w domniemanym celibacie, trop zaprowadzi na najwyższe piętra Watykanu” (3). Kto Pana zdaniem jest
odpowiedzialny za skandal pedofilii w Kościele rzymskokatolickim? 

Zepsucie w Kościele przechodzi z góry na dół. Wielu świętych tak twierdziło. Gdziekolwiek ma miejsce seksualne wykorzystywanie nieletnich – na dowolnym lub na najniższym szczeblu drabiny kościelnej – faktem jest, że na jej szczycie, u władzy, są mężczyźni aktywni seksualnie, którzy chcą to ukryć i tolerują takie same zachowania u innych. Gdyby celibat był prawdziwy i powszechnie praktykowany, zwłaszcza na najwyższych szczeblach Kościoła, nie byłoby w tej instytucji miejsca dla osób wykorzystujących nieletnich. 

Opuścił Pan Kościół i wraz z ofiarami nadużyć seksualnych przeszedł ich gehennę. Czy pomimo to nadal jest Pan osobą wierzącą? 

Jezus Chrystus jest fundamentem i podwaliną moje- go życia. Wierzę w jego słowa dotyczące tego, kim i czym jest. Są dwa filary mojej teologii i pracy: sentencja Tomasza z Akwinu „Łaska budowana jest na naturze” oraz wiara świę- tego Ireneusza w to, że „chwałą Boga jest żyjący człowiek”. 


1 Według danych przedstawionych przez watykańskiego promotora sprawiedliwości, księdza Charlesa Sciclunę, w wywiadzie opublikowa- nym przez portal Stolicy Apostolskiej: w latach 2001–2010 do Kongre- gacji Nauki Wiary zostały zgłoszone trzy tysiące przypadków nadużyć seksualnych z ostatnich pięćdziesięciu lat. 60 procent przypadków to efebofilia, która jest wynikiem pociągu seksualnego do młodzieży tej sa- mej płci, a 30 procent dotyczy heteroseksualnego współżycia z nieletnimi dziewczynami. Zdaniem Scicluny tylko mniejszość, czyli 10 procent, to akty „prawdziwej pedofilii, która jest określona przez pociąg seksualny do dzieci przed okresem dojrzewania”. Tak więc w ciągu dziewięciu lat zgłoszono tylko trzysta przypadków prawdziwych księży pedofilów. 

2 A.W. Richard Sipe, Sex, Priests, and Power: Anatomy of a Crisis, Brunner-Routledge, New York 1995. 

3 First National Conference for Victims & Survivors of Roman Ca- tholic Clergy Abuse held in Chicago, październik 1992.

-------------------------------------------------------------------------------------
 
 

Z książki Agnieszki Zakrzewicz "Głosy spoza chóru. Rozmowy o Kościele, papieżach, homoseksualizmie, pedofilii i skandalach" wydanej przez Czarną Owcę w 2013 r.

 "Głosy spoza chóru" to zbiór rozmów poświęconych najnowszej historii Kościoła i zadedykowanych ofiarom milczenia. Homoseksualizm i pedofilia, afery finansowe banku watykańskiego, Vatileaks, przyczyny dymisji Josepha Ratzingera, epoka postwojtyłowa, pięćdziesięciolecie Soboru Watykańskiego II, Ameryka Łacińska, a w szczególności Argentyna i rola Kościoła w ukrywaniu zbrodni junty wojskowej w latach 1976-1983. Na te tematy wypowiadają się znani watykaniści, dziennikarze, pisarze, historycy, filozofowie, prawnicy, a przede wszystkim ofiary lub ich bliscy (Carmelo Abbate, Anonim, A.W. Richard Sipe, Rossend Domènech, Paddy Agnew, Bernie McDaid, Sue Cox, Francesco Zanardi, Stowarzyszenie Niesłyszących „Antonio Provolo“, Roberto Mirabile, Nino Marazzita,
Sandro Magister, John L. Allen Jr., Giacomo Galeazzi,
Giovanni Avena, Giovanni Franzoni, Vittorio Bellavite,
Maurizio Campisi, Julio Algañaraz, María Josefina Cerutti,
Marco Politi, Gianluigi Nuzzi, Paolo Flores d’Arcais, Ignazio Ingrao, Claudio Rendina).

Kiedy Agnieszka Zakrzewicz przeprowadzała te rozmowy, nie wiedziała jeszcze ani o abdykacji Benedykta XVI, ani o wyborze kardynała Jorge Maria Bergoglia na papieża, jej książka "przepowiada" jednak właśnie te fakty. To autorka "Głosów spoza chóru" wytypowała trafnie właściwego "papabile". 


152. Ilu księży gejów jest w Kościele?



Wspomnienia z seminarium w Polsce i we Włoszech 



Anonim – młody mężczyzna o orientacji homoseksualnej, który studiował w seminarium najpierw w dużym mieście w Polsce, a później we Włoszech. Zrezygnował z kapłaństwa. Dziś mieszka w Warszawie i pracuje w znanej firmie ubezpieczeniowej. Jest zdeklarowanym zwolennikiem PiS-u i Jarosława Kaczyńskiego.


Jak narodziło się Pana powołanie? 

Od samego początku, kiedy byłem jeszcze małym chłopcem, znajdowałem się zawsze blisko Kościoła. Byłem dzieckiem parafii, które chodziło niemal codziennie na msze, zaglądało do zakrystii, przyjaźniło się z księżmi. Odkąd pamiętam, zawsze była we mnie ta myśl, że gdy skończę liceum, pójdę do seminarium i zostanę duchownym.
Nie spotkałem księdza, który stał się dla mnie wzorem, bardziej fascynowała mnie cała otoczka – fakt, że kapłan jest w centrum uwagi, budzi szacunek, że jest ważny. Teraz, myśląc o tym po latach, sądzę, że to właśnie było szczególnie atrakcyjne – ołtarz i to, co się za nim dzieje, oraz rola księdza i Kościoła w przestrzeni publicznej.
Zaraz po maturze pierwsze kroki skierowałem do seminarium w dużym polskim mieście. To była realizacja moich marzeń, na którą czekałem wiele lat. Wstępowałem do seminarium z czystymi intencjami – nie myślałem, że będąc księdzem, mogę zrobić karierę, wzbogacić się czy też poznać innych mężczyzn w celach seksualnych. 
 
Wszystkie marzenia związane z kapłaństwem spełniły się? 

Zaraz po wstąpieniu do seminarium moje marzenia zderzyły się z rzeczywistością, jaka tam panowała. Jak w życiu – wszystko ma swoje dobre i złe strony. Pierwszy rok spędziłem na rozważaniu, czy to miejsce jest naprawdę dla mnie, i miałem już wątpliwości. Zaczynałem rozumieć, że jest ze mną coś nie tak, jeśli chodzi o moje relacje z innymi mężczyznami, ale nie zdawałem sobie sprawy, jakie są tego powody. Nie czułem jeszcze fizycznego pociągu do innych mężczyzn i nie wiedziałem, że coś takiego jest możliwe. Owszem, wiedziałem, że istnieją homoseksualiści, ale osobiście nie znałem żadnego geja ani lesbijki.
Mężczyźni mi się podobali – było to jak drzazga, która mnie kłuła. Rozmawiałem o tym podczas spowiedzi z pewnym duchownym, ale wydawało mi się, że całkowicie panuję nad swoimi emocjami. Są księża heteroseksualni, którym podobają się kobiety i którzy muszą przecież jakoś uporządkować w sobie te ciągoty. Myślałem więc, że moja seksualność to coś, nad czym wystarczy pracować.
Po latach spotkałem się z kolegą, który jest księdzem gejem, i przeprowadziliśmy szczerą rozmowę. Okazało się, że wtedy w seminarium każdemu z nas wydawało się, że jesteśmy jedynymi osobami o tendencjach homoseksualnych, tymczasem było nas wielu.

Jak zaczęły się Pana pierwsze doświadczenia seksualne? 

Podczas rozmów z kolegami z seminarium w czasie wolnym rzuciłem jakiś niewinny tekst i nie zdawałem sobie w ogóle sprawy z tego, że może on sprowokować kogokolwiek do myślenia na mój temat. Od tego czasu pewien seminarzysta zaczął mi okazywać wielką uwagę. Czułem ciśnienie z jego strony, ale zupełnie nie wiedziałem, o co chodzi. Ja chciałem być czysty, nie interesowały mnie więc inne osoby ani fizycznie, ani uczuciowo. Ten seminarzysta jednak bardzo się mną interesował. W końcu doszło między nami do fizycznego zbliżenia. Ja się fatalnie później z tym czułem. Zerwałem natychmiast wszystkie stosunki z tym kolegą. Z jego strony nie było to takie proste, miał wyrzuty sumienia, ale chciał kontynuować. Ja jednak miałem zamiar być księdzem, który szanuje śluby czystości.

Jak długo to się Panu udało? 

Krótko. Podczas wakacji wyjechałem za granicę i tam poznałem pewnego księdza, który bardzo mi się podobał. On też był Polakiem. Byliśmy razem na romantycznej kolacji, był alkohol i później doszło do jednoznacznej sytuacji. Ja miałem wtedy dziewiętnaście lat, on trzydzieści pięć. Różnica wieku była więc dość duża.
Był to dla mnie drugi jasny sygnał co do moich tendencji seksualnych. Nie miałem jednak po tym jakichś specjalnych wyrzutów sumienia, jak za pierwszym razem. To była dziwna historia. Ta osoba bardzo mi się podobała nie tylko fizycznie. Spędzaliśmy ze sobą wiele czasu podczas tego wyjazdu. Wszystko było całkiem niewinne. Dopiero na sam koniec przerodziło się w seks.

Co się stało dalej? 

Po wakacjach powróciłem do seminarium i kontynuowałem swoje normalne życie. Nigdy sam nie szukałem przygód – nie chodziłem po klubach gejowskich czy na miejsca schadzek, tak jak to robi wielu duchownych. Nie szperałem po Internecie. Owszem, domyślałem się, że ten „ukryty świat” istnieje, ale nie interesowało mnie to.
Po osiemnastu miesiącach odszedłem z polskiego seminarium w swoim rodzinnym mieście i w 2000 roku wyjechałem do Włoch, z bardzo mocnym postanowieniem, iż kończę raz na zawsze z jakimikolwiek relacjami, bo przecież jadę do Świętego Miasta, do seminarium papieskiego. Czułem się brudny. Czułem w sobie hipokryzję pomiędzy tym, co myślałem i czułem, a tym, co zrobiłem. Nie było to uczciwe – przebywanie w instytucji, która wymagała czystości, chodzenie na modlitwy, udawanie niepokalanego i grzeszenie na boku.

I co? Wpadł Pan z deszczu pod rynnę? 

Miałem jak najlepsze intencje: chciałem się oczyścić poprzez modlitwę, rozwijać się. Tak przeżyłem pierwszy i drugi rok. Włoskie seminarium było zupełnie inne niż polskie – bardziej otwarte, bardziej ludzkie. Miałem wielu przyjaciół, serdeczne relacje z ludźmi. Przebywałem wśród samych Włochów. W seminarium studiował jeszcze jeden Polak, ale praktycznie się unikaliśmy.
To był bardzo fajny okres w moim życiu. Osiągnąłem całkowity spokój.
Niestety, został on w końcu zachwiany przez pewną relację, która zaczęła się w sposób bardzo niewinny – od rozmowy, spacerów, SMS-ów bez żadnego podtekstu. Po pewnym czasie ta znajomość przerodziła się w namiętność. Zupełnie straciłem rozsądek, bardzo dziwne uczucia mną targały. Z jednej strony było to doświadczenie bardzo pozytywne. Pierwszy raz w życiu byłem zakochany lub całkowicie zauroczony jakąś osobą i to było piękne. Z drugiej strony była to siła niszczycielska, która zupełnie zniweczyła wszystko, co starałem się zbudować w sobie przez dwa lata. To, co miałem poukładane w głowie, nagle runęło. Zaniedbywałem wiele sfer swojego życia, praktycznie wciąż myślałem tylko o tej osobie. W pewnym momencie on okazał się mądrzejszy ode mnie i stwierdził, że musimy zakończyć naszą relację. Ja byłem w takim stanie, że było to dla mnie nie do przyjęcia. W ciągu kolejnego roku mieliśmy się nie spotykać, a jednak się spotykaliśmy. Wszystko to było bardzo trudne.
W międzyczasie miałem relację także z innym seminarzystą, którą jednak bardzo szybko zerwałem. Oprócz tego było wiele znajomości – wyczuwałem, że okazywano pewne zainteresowanie moją osobą, ale nie robiłem nic, aby ukierunkować je na tor uczuciowo-seksualny.

Czy w Rzymie przeżywał Pan „szalone noce księży gejów” – chodził do lokali gejowskich na Testaccio, saun, Gay Village i innych miejsc, do których uczęszczało rzymskie środowisko kościelne? 

Nie. Nie chodziłem nigdy do tych miejsc. Nie byłem nigdy w Muccaassassina1. Nie przyszło mi to nawet do głowy. Nie wiedziałem wtedy, że są takie miejsca w Rzymie i że tyle osób tam chodzi. Pewnie spłonąłbym ze wstydu, gdybym tam wszedł. Moje życie uczuciowe i seksualne toczyło się w seminarium.

I nikt was nie odkrył? 

Nie chodziliśmy po korytarzach seminarium, trzymając się za rękę. Oczywiście staraliśmy się ukryć jak najstaranniej naszą relację, o ile było to możliwe. Owszem, niektórzy dawali nam do zrozumienia, że coś wiedzą, ale nikt na nikogo nie donosił. To, że dwóch mężczyzn się ze sobą przyjaźni, spędza razem wiele czasu, chodzi na wspólne spacery – w seminarium jest raczej normalne i nikogo aż tak nie dziwi.

Czy w końcu przyjął Pan święcenia kapłańskie?

Nie. Odszedłem z seminarium w 2007 roku. Tak naprawdę czekałem bardzo długo na ten moment. Ostatni dzień, kiedy wylatywałem z Włoch, był dla mnie wielką ulgą. Odetchnąłem. Poziom duszności, jaki odczuwałem w związku z tym, jak żyłem i co robiłem, był dla mnie już nie do zniesienia. Chodzenie na poranne msze, rekolekcje, spotykanie się z ojcem duchowym było dla mnie prawdziwą torturą. Wszystko to, co robiłem, odczuwałem wtedy jako totalny bezsens. Była to pustka, w którą brnąłem. Moja miłość z seminarium przyjęła święcenia i jest nadal księdzem.

Stwierdził Pan, że kapłaństwo nie jest Pańską drogą, i odszedł Pan uczciwie z seminarium...

Tak. W porę się zorientowałem, że to zupełnie nie jest moja droga. Nie chcę oceniać innych osób, które przeszły w seminarium podobne doświadczenia i pomimo wszystko zdecydowały się na kapłaństwo.

Ale Pana ocena jest oceną z punktu widzenia człowieka, któremu wpojono, że homoseksualizm jest grzechem - ale są inne Kościoły niż katolicki, w których homoseksualistów się akceptuje. 

To prawda, dlatego wolę nie oceniać księży gejów. Ja byłem na pewno zmęczony podwójnym życiem oraz tym, że jakaś relacja trwa, a później jest nagle przerywana, bo ktoś ma wyrzuty sumienia. Wykańczało mnie to ciągłe „chciałbym, ale przecież nie mogę”. Na to wszystko nakładało się codzienne życie w seminarium, nauka, obowiązki w parafii. Byłem tak zmęczony psychicznie, że dla własnego dobra musiałem odejść.
To stało się bardzo szybko i bezproblemowo. Praktycznie z dnia na dzień. Poszedłem na rozmowę do biskupa i powiedziałem mu jasno, jak wygląda moja sytuacja. To była bardzo serdeczna rozmowa. Zostałem przyjęty ciepło, ze zrozumieniem. Podziękowałem za wszytko. Potem wróciłem do seminarium, spakowałem swoje najważniejsze rzeczy i następnego dnia odleciałem z Rzymu. Moje książki, których było bardzo wiele, cały mój „dobytek” zgromadzony przez tych kilka lat pozostawiłem tam. Nie miałem siły organizować przeprowadzki. Bez uprzedzenia przyleciałem do Polski, do rodziców.

I jakie było lądowanie? 

Twarde. Przez pół roku nie mogłem się odnaleźć, oddzielić od przyzwyczajeń życia kościelnego, które determinuje zachowanie, myślenie, ubieranie się, a nawet zwykłe gesty. Potrzebowałem trochę czasu, zanim to wszystko opanowałem i wróciłem do normalnego życia.
Dopiero po kilku miesiącach pomyślałem, że może pójdę do jakiegoś gejowskiego klubu i zobaczę, jak to jest. Zaproponowałem wtedy jednemu ze swoich kolegów, nie wiedząc, że on też jest ukrytym gejem, abyśmy poszli gdzieś razem. Pierwsze zetknięcie ze środowiskiem homoseksualnym było fatalne. Ale później się zadomowiłem.

Czy Pana zdaniem jest wielu homoseksualistów wśród księży? To mniejszość czy większość?

Rozmawiałem kiedyś o tym z przyjacielem, polskim księdzem gejem. Opowiedział mi wtedy, że słuchał kiedyś w Radiu Maryja pewnego zagranicznego eksperta, który leczy z homoseksualizmu. Szacował on, że w polskim Kościele jest około 30 procent gejów. Wtedy interweniował ojciec Rydzyk, mówiąc, że chyba 0,3 procenta. Śmialiśmy się, że kalkulacje zagranicznego eksperta są mocno niedoszacowane i że w Polsce miałby na pewno dużo pracy.
Mój przyjaciel skończył seminarium dwadzieścia lat temu, ja skończyłbym przed kilku laty. Policzyliśmy seminarzystów z naszych kursów, o których wiedzieliśmy, że na pewno są gejami, lub których o to podejrzewaliśmy. Wyszło nam, że jest to przedział od 30 do 50 procent. Aż sami się zdziwiliśmy. Na pewno 30 procent księży, jakich znamy, jest gejami.

 Czy można być księdzem i gejem jednocześnie? 

Kiedy wstępowałem do seminarium, uczono, że samo bycie homoseksualistą nie jest grzechem. Grzechem są czyny lubieżne. O swoich tendencjach rozmawiałem wielokrotnie z ojcem duchowym we Włoszech. Jeżeli ktoś miał tendencje homoseksualne, nie było to elementem, który by go dyskwalifikował ze stanu duchownego. Było to coś, z czym można współżyć, poukładać to w sobie, tak jak trzeba poukładać całą swoją seksualność. Nie było istotne, czy podobają ci się kobiety, czy mężczyźni. To była wykładnia w prowadzeniu seminarzystów. Dopiero kilka lat temu nastąpiła zmiana. Za czasów papieża Benedykta XVI został wydany dokument (2), który mówi, że osoby z głęboko zakorzenionymi tendencjami homoseksualnymi nie powinny być przyjmowane do seminarium ani wyświęcane, niezależnie od tego, czy są homoseksualistami biernymi czy aktywnymi.

Czy to rozporządzenie jest słuszne?

Nie wiem. Jest bardzo wielu księży homoseksualistów. Trudno mi powiedzieć, czy to właśnie nie seminarium – jak wszystkie struktury zamknięte, monoseksualne – prowokuje do pewnych zachowań homoseksualnych, tak jak na przykład więzienie. Przebywanie wśród samych mężczyzn na pewno sprzyja zachowaniom homoseksualnym, które mogą się później utrwalić i pozostać już na całe życie. Wielu seminarzystów homoseksualistów nawet nie wie o swoich tendencjach. Droga kapłaństwa jest często pretekstem, by ukryć swój brak zainteresowania dziewczynami w okresie dojrzewania oraz nie wzbudzać podejrzeń rodziny i otoczenia.
Nie wydaje mi się, aby zamykanie homoseksualistom drogi do kapłaństwa było słuszne. Wielu takich księży ma prawdziwe, głębokie powołanie. Wiem jednak, że Watykan ma prawo mieć swoje prerogatywy i wprowadzać ograniczenia. Szanuję to. Nie każdy musi być księdzem czy księdzem w Kościele katolickim.

Czy tendencje homoseksualne wpływają na pracę księży? 

Są księża, którzy prowadzą bujne życie seksualne – uczęszczają do klubów nocnych, dużo czasu spędzają na szukaniu kontaktów w Internecie. Ponieważ na taką działalność nie ma przyzwolenia, ukrywanie tego pochłania im wiele energii. Inni nie wiodą aktywnego życia seksualnego, nie uwidaczniają nigdy swoich tendencji. Co najwyżej w zamkniętym kręgu bardzo bliskich znajomych księży gejów mogą powiedzieć, że podoba im się jakiś wierny z parafii czy inny ksiądz. Ale pewnie tak samo zachowują się księża heteroseksualni, którym podoba się jakaś parafianka. Myślę, że w przypadku duchownych, którzy nie prowadzą aktywnego życia seksualnego, homoseksualizm nie ma absolutnie żadnego wpływu na ich pracę duszpasterską.
Większość moich znajomych księży to homoseksualiści. Wielu z nich to ludzie już dojrzali. Czasami postrzegam w nich chęć przejścia do aktywnego życia seksualnego, gdyż dzisiaj Internet oraz kluby homoseksualne ułatwiają i umożliwiają kontakty, a także zapewniają anonimowość. Oni są jednak już tak wewnętrznie poukładani, że chyba nigdy nie odważą się na ten krok.

We Włoszech wielki skandal wywołało dochodzenie dziennikarskie Le notti brave dei preti gay (szalone noce księży gejów) tygodnika „Panorama”, przeprowadzone w 2010 roku przez dziennikarza Carmela Abbate, ujawniające bardzo rozwiązłe życie duchownych homoseksualistów w Rzymie. W Polsce w 2012 roku „Newsweek” przeprowadził podobne dochodzenie (3). Czy polskie „ciało kościelne” też jest tak bardzo rozwiązłe? 

Czy jest ono aż tak rozwiązłe, tego nie wiem. Rzym na pewno oferuje więcej możliwości. Wielu polskich księży uczęszcza do klubów dla homoseksualistów – wiem o tym, bo ich tam widuję. Jest wiele innych miejsc schadzek gejowskich – nie wiem, czy tam też bywają, bo nie chodzę. Z pewnością większość księży to „turyści seksualni”, wolą się przemieszczać do innych miast, aby nie zostać rozpoznani.

Niektórzy księża, a także ważni hierarchowie watykańscy (4), twierdzą, że nie ma żadnego związku pomiędzy celibatem a pedofilią, jest natomiast pomiędzy homoseksualizmem a pedofilią. Jakie jest Pana zdanie na ten temat? 
 
Nie spotkałem się jeszcze nigdy z przypadkiem, aby jakiś mój znajomy ksiądz gej miał tendencje pedofilskie. Poza tym jest bardzo wielu mężczyzn pedofilów, którzy wykorzystują seksualnie dziewczynki, więc pedofilia nie ma chyba nic wspólnego z homoseksualizmem.

Na czym polega różnica pomiędzy seminarium polskim a włoskim? 

Seminarium polskie, do którego uczęszczałem, wspominam jako zamkniętą twierdzę. Nie mogliśmy praktycznie wychodzić, czas wolny był bardzo ograniczony. Wszystko było do tego stopnia kontrolowane przez naszych przełożonych, że nawet przejście przez korytarz nie umykało ich uwadze. Stosunki pomiędzy nami a przełożonymi też były bardzo formalne i przede wszystkim chłodne. To była relacja pomiędzy nadzorcą a nadzorowanym. Nigdy nie jedliśmy w tym samym miejscu, przy jednym stole, i oczywiście seminarzyści jedli gorsze rzeczy niż przełożeni. To pokazuje najlepiej poziom hierarchizacji, jaki panował w tej instytucji. Swojego rektora czy niektórych przełożonych zapamiętałem jak najgorzej – to były osoby, które nie powinny być wychowawcami. Ich rola ograniczała się do funkcji cenzorów i nadzorców.
Po przejściu przez to polskie seminarium początek pobytu w seminarium włoskim był dla mnie szokiem.

Dlaczego? 

Przede wszystkim wspólnota była o wiele mniejsza. Podstawową różnicą było właśnie to pojęcie wspólnoty. W Polsce ono w ogóle nie istniało, natomiast we Włoszech wszystko było wspólnotowe. Wspólne wyjazdy, wspólne posiłki, wspólne kolacje poza seminarium. Jedliśmy zawsze razem, jedliśmy zawsze to samo. Było dla mnie nie do pomyślenia, że wieczorami siadaliśmy razem z rektorem przed telewizorem, popijając piwo, lub wychodziliśmy z przełożonymi do baru na drinka i spokojnie paliliśmy przy nich papierosy czy rozmawialiśmy swobodnie o wszystkim.
Może czasami ta granica między rektorem a seminarzystami przesuwała się zbytnio w kierunku „koleżeństwa” i to mnie trochę irytowało, ale to był zupełnie inny świat. W stosunku do przełożonych używaliśmy terminu „edukatorzy” i to naprawdę oddawało ich stosunek do nas.

Taka wolność sprzyjała rozwijaniu się relacji uczuciowo-seksualnych pomiędzy seminarzystami? 

W pewnym stopniu tak, gdyż przełożeni mieli do nas więcej zaufania, traktując nas jak ludzi dorosłych. Wiadomo, że tam, gdzie jest więcej swobody, jest więcej możliwości przekraczania wyznaczonych granic. Nie było czegoś takiego jak cisza nocna, gdy przełożeni – tak jak w Polsce – chodzili po korytarzach i reagowali na każdy szmer. Seminarium włoskie mogliśmy opuszczać swobodnie, wychodzić na spacery, jeździć wypożyczonym samochodem na wycieczki. Praktycznie robiliśmy to, co chcieliśmy. W polskim seminarium wyjścia były tylko w ściśle określone dni, o ściśle określonej godzinie i na krótki czas – nie było więc mowy, aby widywać się z kimś oprócz rodziny.
Oczywiście dla osób, które chciały łamać wyznaczone zasady, taka doza zaufania była najlepszą okazją, ale byliśmy traktowani jak ludzie dorośli i odpowiedzialni.

W seminarium włoskim czuł się Pan jak człowiek dorosły i wolny, a w polskim jak dziecko w zakładzie zamkniętym?

Kiedy wstępowałem do polskiego seminarium, nie wiedziałem, że seminarium może wyglądać inaczej. Wszyscy mówili, że to jest normalne, że tak musi być, bo naszym zadaniem jest skupiać się tylko na modlitwie, w związku z czym musi być rygor i dyscyplina. Nie jest to wcale prawdą, bo w Polsce są seminaria bardziej otwarte, stawiające na rozwój ogólnoludzki. Ja trafiłem akurat do seminarium średniowiecznego – od dwudziestej drugiej do szóstej nie można było się wcale odzywać, dyscyplina była wojskowa, panował całkowity brak zaufania. 

Jakie różnice pomiędzy Kościołem we Włoszech a Kościołem w Polsce uderzyły Pana najbardziej? 

Przede wszystkim relacje księży z parafianami. Włoskie parafie to też wspólnoty, gdzie ksiądz zna wszystkich osobiście, wita się z nimi na ulicy, rozmawia, wykonuje serdeczne gesty. Tam wszyscy wierni uczestniczą w życiu parafii, organizują spotkania i święta, bywają często w zakrystii.
U nas w Polsce, zwłaszcza w dużych miastach, wierni są anonimowym tłumem, który przychodzi do kościoła, by dawać na tacę. Przy kościele skupia się tylko wąska grupa ludzi wybranych – często są to dewotki lub mężczyźni mający jakieś problemy psychiczne i w związku z tym nadgorliwi religijnie. Ksiądz jest traktowany jak bożyszcze, któremu trzeba kłaniać się na ulicy, uchylając czapkę: nadal bywa w obyczaju całowanie go w rękę.
Jestem trochę zażenowany tym, jak patrzę na Kościół w Polsce i porównuję go z Kościołem włoskim. Widzę, jak nasz zatracił kompletnie misję społeczną. We Włoszech natomiast niektórzy księża zatracają duchowość i wymiar mistyczny liturgii, stając się działaczami społecznymi. Myślę, że pomimo całkowitego odwrotu od Soboru Watykańskiego II, który nastąpił podczas pontyfikatu Jana Pawła II, włoski Kościół jest przesiąknięty duchem soborowym do głębi.
W Kościele włoskim uderzyła mnie również duża jawność finansowa. Budżet parafii jest publiczny, umieszczany w gablocie i w Internecie. Jest inny system finansowania Kościoła, z datków osób fizycznych, co faworyzuje przejrzystość finansową. Nigdy nie spotkałem się z narzekaniami ze strony wiernych, że ksiądz bierze zbyt wiele za usługi, co jest powszechne w Polsce. Nie wyczułem u księży włoskich tak widocznego u wielu polskich duchownych nastawienia na pieniądze. Tam cennik usług liturgicznych jest z góry ustalony i na tyle przystępny, że zapłacenie za pogrzeb czy chrzest nie stanowi dla ludzi problemu. Kto nie ma – nie płaci, ktoś inny da kiedyś więcej. W Polsce natomiast ksiądz jest postrzegany jak inkasent i, niestety, wiele w tym racji.
 
Czy jest Pan osobą wierzącą, która nadal chodzi regularnie do Kościoła?

Tak, jestem głęboko wierzący, choć już nie tak bardzo praktykujący jak kiedyś.

Czy uważa Pan, że w Polsce powinny zostać wprowadzone związki partnerskie lub małżeństwa homoseksualne i czy rodziny jednopłciowe powinny mieć prawo do wychowywania dzieci? 

Jestem temu absolutnie przeciwny. Uważam, że jest to sztuczny problem, bo znam od środka środowisko gejów. Tak naprawdę nikt w nim nie myśli o stałych związkach z jednym partnerem, o wspólnym mieszkaniu, zakładaniu rodziny, nie mówiąc już o wychowywaniu dzieci. Tak jest przynajmniej w środowisku, w którym ja się obracam. Te postulaty wysuwa tylko wąska grupa ludzi, która stoi na czele różnych organizacji homoseksualnych, i często wynikają one z ich osobistych kalkulacji politycznych. Większości gejów ich tak zwane prawa w ogóle nie obchodzą. Dziwi mnie bardzo, że właśnie teraz, kiedy wiele osób odchodzi od małżeństwa i woli żyć w wolnych związkach, jest takie parcie na „prawa dla homoseksualistów”.
Niestety, wydaje mi się, że środowisko gejowskie – używając staromodnego terminu – jest bardziej rozwiązłe.
Wierność nie jest cnotą w tej branży. Może mój osąd jest zbyt krytyczny, ale lekkość, z jaką traktuje się zdradę, jest czasami przerażająca. Oczywiście niewierność też jest częstym zjawiskiem wśród osób heteroseksualnych, wśród homoseksualistów jest jednak normą. 

Pozostał więc Pan nadal wierny naukom Kościoła, które Panu wpojono? 

No cóż, ja jestem bardzo konserwatywny pod tym względem i mam katolickie poglądy na sprawę rodziny.
Nie lubię też parad gejowskich, nie podobają mi się mężczyźni poprzebierani za kobiety i maszerujący ulicami w kolorowych, rozwrzeszczanych pochodach ku uciesze kamer telewizyjnych i fotografów. Jest to dla mnie obrzydliwe. Bardzo mnie denerwuje, że całe środowisko homoseksualne jest postrzegane przez ten pryzmat. Oczywiście oni mają prawo do tego, aby manifestować swoją „dumę homoseksualną”, ale ja się z tym nie identyfikuję. Jest bardzo wielu gejów normalnych, takich jak ja, którzy się wcale nie wyróżniają, i czasami nikt z otoczenia nie wie, że są oni homoseksualistami.




1 Znana dyskoteka środowiska LGBTQ w rzymskiej dzielnicy Te- staccio. Prowadziła tam imprezy Vladimir Luxuria, późniejsza pierwsza w Europie parlamentarzystka transgender, wybrana do parlamentu włoskiego. 

2 Instrukcja Kongregacji Edukacji Katolickiej nt. kryteriów rozezna- wania powołania u osób z tendencjami homoseksualnymi ubiegających się o przyjęcie do seminarium i dopuszczenie do święceń została przyjęta przez papieża Benedykta XVI trzydziestego pierwszego sierpnia 2005 roku. Zgodnie z jej treścią „niniejsza Kongregacja, w porozumieniu z Kongregacją ds. Kultu Bożego i Dyscypliny Sakramentów, uważa za konieczne oświadczyć wyraźnie, że Kościół, głęboko szanując osoby, których dotyczy ten problem, nie może przyjmować do seminarium ani do święceń osób, które praktykują homoseksualizm, wykazują głęboko zakorzenione tendencje homoseksualne lub wspierają tak zwaną kulturę gejowską”.

3 Seks po bożemu, „Newsweek”, 23 września 2012. 

4 Watykański sekretarz stanu, kardynał Tarcisio Bertone, podczas pielgrzymki do Chile dwunastego kwietnia 2010 roku: „Wielu psychologów i psychiatrów udowodniło, że nie ma związku między celibatem a pedofilią, natomiast wielu innych wykazało, że istnieje związek pomiędzy homoseksualizmem a pedofilią”
-------------------------------------------------------------------------------------


Z książki Agnieszki Zakrzewicz "Głosy spoza chóru. Rozmowy o Kościele, papieżach, homoseksualizmie, pedofilii i skandalach" wydanej przez Czarną Owcę w 2013 r.

 "Głosy spoza chóru" to zbiór rozmów poświęconych najnowszej historii Kościoła i zadedykowanych ofiarom milczenia. Homoseksualizm i pedofilia, afery finansowe banku watykańskiego, Vatileaks, przyczyny dymisji Josepha Ratzingera, epoka postwojtyłowa, pięćdziesięciolecie Soboru Watykańskiego II, Ameryka Łacińska, a w szczególności Argentyna i rola Kościoła w ukrywaniu zbrodni junty wojskowej w latach 1976-1983. Na te tematy wypowiadają się znani watykaniści, dziennikarze, pisarze, historycy, filozofowie, prawnicy, a przede wszystkim ofiary lub ich bliscy (Carmelo Abbate, Anonim, A.W. Richard Sipe, Rossend Domènech, Paddy Agnew, Bernie McDaid, Sue Cox, Francesco Zanardi, Stowarzyszenie Niesłyszących „Antonio Provolo“, Roberto Mirabile, Nino Marazzita,
Sandro Magister, John L. Allen Jr., Giacomo Galeazzi,
Giovanni Avena, Giovanni Franzoni, Vittorio Bellavite,
Maurizio Campisi, Julio Algañaraz, María Josefina Cerutti,
Marco Politi, Gianluigi Nuzzi, Paolo Flores d’Arcais, Ignazio Ingrao, Claudio Rendina).

Kiedy Agnieszka Zakrzewicz przeprowadzała te rozmowy, nie wiedziała jeszcze ani o abdykacji Benedykta XVI, ani o wyborze kardynała Jorge Maria Bergoglia na papieża, jej książka "przepowiada" jednak właśnie te fakty. To autorka "Głosów spoza chóru" wytypowała trafnie właściwego "papabile". 

151. Oświadczenie ks. Krzysztofa Charamsy

Treść oświadczenia przesłanego redakcji "Gazety Wyborczej", które ks. Krzysztof Charamsa ma wygłosić w sobotę 3 października w Watykanie.

Artykuł otwarty w ramach bezpłatnego limitu prenumeraty cyfrowej
 
Nazywam się Krzysztof Charamsa. Jeszcze teraz ksiądz prałat Krzysztof Charamsa.

Od paru lat jestem drugim sekretarzem Międzynarodowej Komisji Teologicznej, a od ponad 12 lat urzędnikiem Kongregacji Nauki Wiary, byłego Świętego Oficjum, Świętej Inkwizycji.

Jestem wykładowcą Papieskiego Uniwersytetu Gregoriańskiego i Papieskiego Ateneum Regina Apostolorum w Rzymie.

Jestem księdzem od ponad 18 lat.

Jestem człowiekiem, mężczyzną, dziś mogę dodać - jestem wolnym człowiekiem.

***

Radością tej wolności chciałbym się podzielić z innymi. To prosta, zwykła radość wyzwolenia.

Po długiej refleksji, po wielu walkach wewnętrznych i modlitwie, po wielu cierpieniach, po licznych rozmowach z kapłanami homoseksualistami i nie tylko, i w końcu po znalezieniu osoby, którą kocham, rosnąc każdego dnia w relacji miłości, podjąłem decyzję o publicznym ogłoszeniu mojej naturalnej orientacji osoby homoseksualnej, dumnej i szczęśliwej z bycia tym, kim jest.

Dziękuję za dobre rzeczy, jakie otrzymałem od mojego Kościoła, ale i wyzwalam się od Kościoła zaślepionego, opresyjnego i prześladującego ludzi, którzy mają odwagę albo tylko pragnienie, by być sobą. Wyzwalam się od Kościoła na oślep homofobicznego, przerażonego faktem, że wśród jego najlepszych funkcjonariuszy są geje. Kościoła, który nienawidzi osób homoseksualnych, lesbijek, transseksualistów, osób biseksualnych, i tak podsycając nienawiść do tych mniejszości, pozwala sobie na nienawiść do ludzkości, do człowieka, bezwstydnie prezentując siebie jako "eksperta od tego, co ludzkie".

Dziękuję Bogu za odwagę wyzwolenia się od parszywego koszmaru, za odwagę ucieczki z klatki nieracjonalności, z totalitarnego systemu kontroli sumień i sypialni.

Pracując w Kongregacji Nauki Wiary, dawnej inkwizycji, wierzyłem w moje ideały wiary. Ale z czasem odkrywałem jej sprzeczności, niesprawiedliwości i niekompetencję, krzywdzące milczenia, decyzje wyłącznie polityczne.

Ale przede wszystkim odkrywałem wszechobecną i ślepą homofobię, obsesję na punkcie osób homoseksualnych, podobną do obsesji w przeszłości na punkcie Żydów (w Polsce wciąż jeszcze żywa).

Chciałbym dzielić się doświadczeniem ciemiężycielskiego Świętego Oficjum, nienawiści i homofobii tego "świętego" urzędu, jego niewybrednego deprecjonowania osób homoseksualnych, pełnego wzgardy, pogardy, ciemnoty. Chciałbym dzielić się doświadczeniem zaślepionych i pełnych nienawiści ludzi Świętego Oficjum walczących z papieżem Franciszkiem, który pozwolił sobie tylko racjonalnie zastanowić się nad skandalem kościelnego dyskryminowania osób rozwiedzionych i żyjących w nowych związkach małżeńskich. Ale to wszystko jeszcze nie dziś.

***

Dziś chciałbym tylko podzielić się radością wolności, wyzwolenia, głębokim szczęściem, jakie płynie z możliwości - bez niekończącego się strachu, bez paraliżujących kompleksów, nie poddając się obłędnemu faryzeizmowi Kościoła - powiedzenia publicznie: Mój Boże, jestem gejem. Jestem szczęśliwym gejem, jestem szczęśliwy i dumny, że jestem tym, kim jestem, osobą homoseksualną, i że już nie boję się tego powiedzieć otwarcie.

Dziś jestem szczęśliwy jakby po obudzeniu się po koszmarnym śnie, po nocy przeżytej w celi fundamentalistów, co nie lubią używać rozumu, lubujących się w bezmyślnym powtarzaniu swoich rygoryzmów, bo lepiej, bezpieczniej jest nie myśleć.

Ten coming out dedykuję zastępom księży homoseksualistów, których szanuję, jako ludzi i księży, a którzy z różnych powodów nie mogą dokonać wyzwolenia. Życzę im, by byli szczęśliwi, na tyle na ile to możliwe w nieludzkim, opresywnym Kościele.

Moje wyzwolenie dedykuję fantastycznym osobom LGBT, jako mój pokorny hołd dla naszej woli normalnego życia, dla odwagi tych wszystkich, co przeciwstawili się oprawcom naszej godności w różnych częściach świata, także tam, gdzie ślepa nienawiść wydaje się paradoksalnie wciąż coraz silniejsza, jak w mojej ojczyźnie.

***

Dziś muszę prosić osoby homoseksualne o przebaczenie dla mojego homofobicznego Kościoła, o przebaczenie za każdy raz, gdy współpracowałem moim cierpiącym milczeniem, gdy godność osoby ludzkiej, tylko dlatego że homoseksualna, była deptana za murami tej instytucji, którą dziś mam już za sobą, za moimi plecami.

To wyzwolenie dedykuję mojej mamie, bratu, siostrze, których kocham - powiedzmy - kocham sercem geja, który chciałby dać im wszystko, by byli szczęśliwi, ale też by mnie akceptowali.

A przede wszystkim moją radość i moją wolność dedykuję człowiekowi, którego kocham, Eduardowi, mojemu narzeczonemu, który potrafił wydobyć moją najlepszą energię i przerobić także ostatki strachu na siłę miłości.

Oświadczenie ks. Charamsa miał w sobotę przekazać dziennikarzom w Rzymie

Tekst "Gazeta Wyborcza" dostała od ks. Krzysztofa Charamsy